Wstaję późno, bo o 7. Szybko się myję i pakuję. Jeszcze suszę pranie przy żarówce - bardzo to długo trwa. Idę na śniadanie, a to niech schnie samo. Po śniadaniu dosuszam jeszcze i się pakuję. Po 11 opuszczam pokój. W recepcji pytam, czy mogę przechować plecak - na szczęście można. Więc bez zbytecznego balastu (ale leciutko!) ruszam na podbój Bytowa. Niestety, co chwila pada albo nawet leje. Idę na zamek. Najpierw w inf. turystycznej. pytam o tani nocleg - niestety, ten co miałem, był najtańszy. Trudno, zatem to musi być mój ostatni dzień w Bytowie - chyba, że przestanie padać. Ale i tak będzie wszystko mokre, a ja ciagle nie jestem jeszcze zdrowy, więc namiot odpada. Jednak pozwiedzam i spadam stąd.
Idę zatem zwiedzać zamek. Wstep do muzeum 8zł. Ogladam dawne sprzęty kaszubskie, a także fotografie dawnych zamków krzyżackich, zbroje i broń Krzyżaków oraz inne wystawy. Potem wracam do hotelu, zabieram swoje graty, żegnam się, dziękuje i na trasę. Na szczęście Bytów to mała miejscowość, więc szybko poszło.
Na wylocie stoję niedługo - chyba około pół godzinki i trach - jest! Pani podwozi mnie niedaleko, ale następny jest szybko - może około 45 minut. Gość podwozi mnie kawałek. Tu niestety stoję z pół godzinki i nic nie staje - te szybkie stopy mnie rozpuściły; od razu bym chciał. Ale do Klukowej Huty, gdzie jest rozjazd, do którego zmierzam, jest niedaleko (6-8km), więc idę. Ale idę i idę, a to coraz dalej się robi, w dodatku przez las (wilki i te sprawy - a ja się wilków i "tych spraw" okropnie boję). W końcu w lesie na zakręcie (bez przerwy zakręty - jak tu łapać stopa??) spotykam Panią sprzedającą jagody.
Rozmawiamy chwilę. Niestety, też nic nie sprzedała - ma ten sam problem, co ja pewnie - stoi na zakręcie, więc nikt się nie zatrzymuje. Mówi, że dalej jest trochę prostej jezdni. Dziękuje i idę tam i staję i próbuję łapać. Stoję z godzinkę i wreszcie się ktoś zatrzymuje. Do Klukowej Huty. Hurraaa! Tam mam jechac na Kościerzynę, ale zapada zmrok, więc postanawiam albo podjechać albo szukać noclegu. Najpierw próbuje z noclegiem. Widzę na jednym podwórzu małą, starą przyczepę kempingową. Pytam się, czy moge tu przenocować. NIE! Potem pytam u księdza. Też NIE! No cóż, Katolicy - "wędrowca ugościć". Hmmm... No cóż, to lapę dalej. Wychodzę poza wieś i próbuję - niestety, pół godzinki i nic. A tu coraz ciemniej. W końcu jest - do Stężycy. Niech będzie, byle gdzie, byle stąd. W Stężycy wysadzają mnie na rynku. Dziękuję i idę szukać noclegu. Ciągle za zimno i za mokro na namiot, więc szukam taniego pokoju, z czym na Kaszubach nie jest dobrze. Drogo. To już nad morzem, w Gdańsku czy Gdyni można znaleźć taniej. No, ale widzę drogowskaz "gospodarstwo agrotusytyczne". Trudno, spróbuję. Niestety, "nie ma miejsc" - słyszę. Pani odsyła mnie do sąsiadów naprzeciwko. Tu są miejsca, ale cena okropna - 40zł. Po negocjacjach stanęło na 30zł. Z ciężkim sercem się zgadzam. Miła pani Wiesława wszystko mi wyjaśnia. Jeszcze tylko kolacyjka, prysznic i lulu...