O dinozaurach zapewne każdy słyszał. My również. Toteż, gdy dowiedzieliśmy się, że niedaleko nas jest miejscowość, gdzie odkryto kości dinozaurów i gdzie jest muzeum z tymi kośćmi, musieliśmy tam pojechać.
Jedziemy z Iłży od Pawła - tak zaczyna się większość naszych wycieczek. Ze Starachowic jak i z Iłży jest dosyć blisko (30 - 40 km), za to droga przed samym Bałtowem jest tragiczna - po prostu „ser szwajcarski”.
Po około 45 minutach jesteśmy. Bałtów nas rozczarowuje - myśleliśmy, że to będzie jakaś miejscowość w stylu Kazimierza Dolnego, a to jest taka zwykła mieścina, jakich wiele. Ale spoko, szukamy dinozaurów.
Po kilku zdjęciach na początek i małym zamieszaniu Paweł z Moniką dowiadują się od pewnej pani, że to trochę dalej. Okazuje się, że to wychodzi całkiem niezły spacer - mieścinka nieduża, ale za to wydłużona.
No, niestety, nie mamy szczęścia. Okazuje się, że „kraina dinozaurów” jest dopiero w budowie; będzie gotowa 23 kwietnia. No, cóż: robimy zdjęcia, czego się tylko da i mamy taki plan: iść coś zjeść (Paweł narzeka, że jest głodny), a potem pochodzić trochę po okolicznych górkach. Po drodze do baru zachodzimy jeszcze do kościoła; niestety, jak to w Polsce - zamkniętego. Robimy więc zdjęcia na zewnątrz i idziemy na obiad.
Wchodzimy do baru „Klub Bałtek”, a tam się dowiadujemy (nota bene od tej samej pani, która nas już informowała o tym, gdzie „znajdziemy” dinozaury; okazało się, że pracuje w „klubie”), że restauracja na całego będzie działać dopiero od 23 kwietnia, a teraz możemy dostać co najwyżej napoje z puszek oraz rozmrażane zapiekanki lub Pizze. Co za zbieg okoliczności - myślę. Ale nie - pani rozwiewa moje wątpliwości: wszystko tu działa pod cykl działania „dinozaurów”. Czyli: nie ma dinozaurów, nie ma niczego.
No dobra, jesteśmy głodni, jemy więc, co jest. Zjedliśmy po zapiekance, a ja i Paweł wzięliśmy sobie jeszcze po Pizzy (chyba najgorszej, jaką jadłem w życiu - łeeeee).
Przy okazji Paweł wpadł na nowy pomysł: „Zagrajmy sobie w bilard”. Ja chciałem pochodzić po górkach, więc skoro nie możemy się zgodzić, więc rzucamy monetą: Paweł mówi orzeł (gramy w bilard), ja reszka (idziemy w górki). Orzeł - niestety (pomyślałem).
Jednak okazało się, że był to świetny pomysł. Od jakiegoś czasu się chmurzyło i zaczął padać deszcz. Ponadto gra okazała się całkiem przyjemna, choć ani razu nie wygrałem, ale raz byłem bardzo blisko (nikt z nas nawet nie znał zasad, więc jakieś wymyśliliśmy). W każdym razie od tego czasu opanowała mnie gorączka gry w bilard i bardzo chcę się dobrze nauczyć grać.
Po 3 godzinach grania doszliśmy do wniosku, że trzeba wracać. Więc oddajemy kule i kije, pakujemy się do samochodu i.. z powrotem na „diabelską drogę”.
Tak więc, nie zobaczywszy dinozaurów, ale za to po pierwszych próbach bilardowych, wracamy do domu.
Na pewno wrócimy tu, jak już będą dinozaury.
Podsumowując:
dinozaurów nie było; będą od 23 kwietnia
kiepskie jedzenie; normalne od 23 kwietnia
Ogólnie wycieczka nam się podobała, ale główny cel - obejrzenie dinozaurów - nie został osiągnięty. Ale na pewno zostanie. Czekajcie na sprawozdanie z następnej (zakończonej sukcesem) wyprawy do świata dinozaurów.